Północne Chile przerwą w podróży po Peru
artykuł czytany
1727
razy
W drodze powrotnej jemy obiad w przydrożnym domu. Zamówił go wcześniej u gospodyni nasz przewodnik. Oczywiście wśród dań nie brak kurczaka z ryżem, który podąża za nami jeszcze od Peru. Nie pierwszy już raz do obiadu (nie do zupy) dostajemy także pieczywo, które przewodnik zaleca nam zjeść z podaną pikantną i aromatyczną przyprawą.
W czasie powrotu do San Pedro de Atacama zatrzymujemy się także na spacer w mijanej osadzie Toconao. Jest w niej bardzo senna atmosfera. Jedynie na głównym placu miejscowości, przy urokliwym kościółku św. Łukasza z XVIII wieku kręci się kilka osób. Zgodnie z tutejszym zwyczajem kościół i jego wieża stoją osobno. Przyczyna tego tkwi w tym, że jedno uznawane jest za rodzaj męski, a drugie żeński.
Aby zdobyć kolejną porcję wrażeń kolejny dzień pobytu w Chile zaczynamy o 3-ej rano. O godzinie 4-ej w towarzystwie kilku innych osób i naszego przewodnika Daniela ruszamy do oddalonych o 95 km Gejzerów El Tatio. Jest to najwyżej na świecie położone pole gejzerów.
Przez około 2 h jedziemy w ciemnościach po krętych i wznoszących się w górę drogach. Po 6-ej widzimy pierwsze gejzery. To właśnie pora dnia, na którą przypada największa ich aktywność. Nad gejzerami unoszą się kłęby pary, otaczają nas góry, nad nim jeszcze księżyc i znów to poczucie ciszy i pustka wokół nas... I jak tu się nie zachwycać? Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do "głównego pola" z gejzerami. Temperatura na zewnątrz wynosi -7 stopni Celsjusza. Po ostatnich dniach w słońcu, w temperaturach 30 - 40 stopni, nasze organizmy przeżywają lekki szok. Po czasie spędzonym w górach w Peru, nie potrzebujemy za to aklimatyzacji do wysokości (z 2240 m w San Pedro de Atacama do 4300m). Choć jesteśmy ubrane w czapki, szaliki, rękawiczki, itp., to i tak trudno przychodzi nam wyjście z ciepłego samochodu. Widoki są jednak tego warte! W niektórych gejzerach erupcje wody osiągają wysokość kilku metrów. W innych woda tylko bulgocze i wydobywają się z nich kłęby pary. To tak jakby Ziemia mruczała. A my możemy ją słyszeć, oglądać zadziwiające rezultaty jej wewnętrznego życia... Czuję jakbym miała okazję oglądać film dołączony do słuchanych kiedyś wykładów z geologii.
Niektóre z gejzerów są bardzo duże i trzeba być ostrożnym przy podchodzeniu do nich. Zdarzyły sie bowiem wypadki, że turyści zostali śmiertelnie poparzeni będąc zbyt blisko, gdy buchająca para nieoczekiwanie zmieniła kierunek. Wraz z chwilą wschodu słońca pole gejzerów staje się jeszcze ciekawsze. Gejzery, wokół nich wulkany, nad nami słońce. W tych niecodziennych okolicznościach przyrody jemy śniadanie, które na rozłożonych przy samochodzie stolikach przygotował dla nas nasz przewodnik - kierowca. Mleko do kawy podgrzał oczywiście wkładając go do gorącej wody w jednym z gejzerów.
W drodze powrotnej, w świetle dnia możemy podziwiać mijaną okolicę, którą nad ranem przykrywały ciemności. Góry, wielkie puste przestrzenie, na nich nieliczne wikunie, lamy pasące się przy drodze nad strumieniem.
Na postój zatrzymujemy się w maleńkiej wiosce Machuca z malowniczo usytuowanym na wzgórzu biało niebieskim kościółkiem. Ze względu na brak pracy wioskę zamieszkują głównie ludzie starsi. Źródłem ich utrzymania jest hodowla zwierząt, sprzedawane zatrzymującym się na postój turystom produkty z wełny, serwowana herbata czy na bieżąco smażone placuszki, przypominające w smaku polskie pączki. Zimą mieszka tu zwykle tylko 4 osoby.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż